HISTORIE: Oczy urocze

Jezus Maria! Syna mi ociotowała!

Tak krzyknęła moja prababcia na widok wracającego do domu najstarszego syna. Wiosną tamtego roku miał on ukończyć osiemnaście lat. Nad wsią zapadał powoli mrok, w powietrzu unosił się jeszcze chłód niewygrzanej słońcem ziemi. Prababcia z narzuconą na ramionach chustą czekała na powrót syna. Codziennie wracał przed zmierzchem i jego spóźnienie zaniepokoiło matkę. Zanim noc zarzuciła na stado leżących poniżej chałupy prababci słomianych strzech niewielkiego sioła czarną płachtę, na drodze zamajaczyła jakaś postać. Kobieta wybiegła do niej zdjęta złym przeczuciem. Niestety, instynkt jej nie zawiódł. Syn, ubrany tylko w cienką, rozpiętą koszulę, wyglądał, jakby ktoś oblał go wiadrem wody. Dłoń matki szybko odnalazła czoło pałające gorącem. Stało się. Prababcia nie miała wątpliwości, kto zrobił krzywdę jej dziecku.

Tego samego wieczoru w domu toczonego gwałtowną gorączką chłopaka zebrały się prawie wszystkie starsze kobiety ze wsi. Najstarsza siedziała przy jego głowie nadzorując przystawiane przez inne pijawki do spoconej skóry chorego. Chłopak już od ponad godziny majaczył. Wyglądało na to, że nie wie nawet, gdzie się znajduje.

Mów.

Najstarsza kobieta rzuciła w stronę prababci. Ta, nie zwlekając, odpowiedziała:

Od razu wiedziałam, że go dopadła. Gdy tylko zaczął się do mnie zbliżać. Ledwie zdążył mi opowiedzieć, jak do tego doszło, a już padł bez czucia i dotąd jest bez przytomności.

A było to tak. Na skraju wioski prababci mieszkała samotnie starowinka. Budziła powszechny strach. Szeptano, że potrafi rzucać uroki. Te dobre, jak i te złe. Desperaci w chwilach życiowej potrzeby prosili babę o pomoc. Ta, na swoje nieznane nikomu sposoby, podobno potrafiła bardzo dużo. Swoimi ziołami i zaklęciami sprawiała, że kobiety nie mogące zajść w ciążę, po wizycie u niej, rodziły chmarę zdrowych dzieciaków. Zdejmowała z ludzi gorączkę, zaś dzięki jej naparom krowy dawały dużo mleka. Tak, podobno potrafiła dużo zdziałać… Niestety, baba ta posiadała oczy, które przynosiły pech temu nieszczęśnikowi, który w złej godzinie w nie spojrzał. Mówiono o nich: urocze, czyli takie, które mają moc rzucania uroków. Podobno jedynym sposobem na zdjęcie takiego czaru było natychmiastowe przeżegnanie się osoby, która miała pecha spotkać się wzrokiem z babą.

Syn prababci od małego wiedział, że zarówno dom, jak i samą staruszkę należy omijać wzrokiem. Pech chciał, że tego dnia, chcąc skrócić sobie drogę po pracy, przechodził blisko chałupy baby. Bał się ale nie widział, żeby ktokolwiek kręcił się w okolicy toteż równym, szybkim krokiem minął siejący w nim strach punkt trasy. Już czuł ulgę, gdy nagle potknął się, po czym upadł na kolana. Gdy podniósł głowę, stała przy nim baba. Patrzyła mu w oczy, gdy wstawał z ziemi. Chłopak, podszyty strachem, zaczął biec, byle dalej od staruszki. Dopiero po chwili oprzytomniał na tyle, że przypomniał sobie rady matki i przeżegnał się. Niestety, z każdym kolejnym krokiem czuł coraz większą słabość. Takim dotarł w ramiona prababci.

Chłopak chorował trzy dni. Nic nie pomagały zioła, pijawki, zimne okłady. Gorączka zżerała go od środka. Na oczach prababci jej młody, potężny syn zamieniał się w wychudzony cień samego siebie. Drugiego dnia, pod wieczór, odzyskał na chwilę przytomność.

Mamo, ona będzie chciała tu wejść. Nie dopuszczajcie jej do mnie, bo zabierze mi duszę.

Nie musiał dwa razy powtarzać swojej prośby. We wsi nikt nie wątpił w urocze oczy staruszki.

Parę razy przychodziła do naszych drzwi. Nie wpuściłam, chociaż błagała o to na kolanach. Kiedy myślałam, że dała już spokój, otworzyłam drzwi. Na progu stała wielka ropucha. Nigdy wcześniej, ani później takiej nie widziałam. Złapałam miotłę i z całych sił uderzyłam w to obrzydlistwo. Myślałam, że zabiłam, ale gdy podniosłam miotłę w górę, nic nie znalazłam.

Chłopak umarł pod koniec trzeciego dnia nagłej choroby. Baba zaś od tego czasu na twarzy nosiła czerwone, drobne pręgi. Jak od miotły prababci.

To, o czym piszę, zdarzyło się ponad wiek temu. Ile w tym prawdy, a ile domysłu, nie wiem. Opowiadająca mi tę historię babcia była przekonana o jej prawdziwości. Jako mała dziewczynka była świadkiem tych zdarzeń. W moc rzucania złych uroków oczami wierzono na polskiej wsi jeszcze parę dziesięcioleci później. Tak, jak w możliwość stracenia duszy poprzez pokazywanie drugiemu człowiekowi własnych zębów w uśmiechu. Zasłanianie ust w trakcie pogawędek z nieznajomym było wtedy na porządku dziennym. Ludzie na prowincji nie posiadali wiele, dlatego tak bardzo dbali o to, czego nie mogła im zabrać najgorsza bieda. Tym czymś była ich dusza.

Świat stoi na oszus­twie, a życie jest złudze­niem. Dusza jest także złudze­niem. Trze­ba mieć jed­nak ty­le ro­zumu, by umieć rozróżniać złudze­nia roz­koszne od przykrych.  (Henryk Sienkiewicz)

Podobne artykuły:

Leave a Comment